piątek, 6 grudnia 2013

Orkan

Wypadałoby coś napisać a propos

 Orkany w Danii są rzadkie, choć dużo częstsze niż u nas. Ostatni taki przeżyłam tam dwa lata temu, w ostatnią niedzielę listopada. Najpierw dmucha ostro ciepłym powiewem, potem staje się coraz bardziej groźne. Byłam z córkami i wnuczętami na  powitaniu sezonu Bożonarodzeniowego w  parku rozrywki Tivoli.  wydawało się , że zapowiadany orkan przejdzie po kościach, bo nawet specjalnie nie wiało. I prawie, prawie byśmy zdążyli do domu. Starsza córka wysiadła wcześniej, ja z młodszą i chłopcami miałyśmy jeszcze kilka minut kolejką .U progu szczęścia na trasie pociągu zwaliło się na tory drzewo, bo okolica śliczna, lesista. Wszyscy mieliśmy czekać na postawione autobusy. Ludzi przybywało z kolejnych pociągów, autobusów ani śladu. Wiatr przybierał na sile do tego stopnia,że szczupłego ośmiolatka podnosiło do góry, co bardzo go- nie zdającego sobie sprawy z grozy sytuacji - bawiło. Jego nieco starszy brat w desperacji wybiegł przed innych, oczekujących w kolejce do taksówki. Nie zauważyłam w nieszczęściu ludzkiej solidarności, jaką w trudnych chwilach obserwuje się wśród naszych Rodaków. Prywatne samochody podjeżdżały po swoich i odjeżdżały, wiele razy w naszym kierunku, nikt nikomu nie zaproponował powiezienia. Taki styl...                                                                                                                                                                Siedem kilometrów jazdy przed nami, przy hulającym wichrze, zapowiadającym rychłe przybycie orkanu.. Nadszedł. Wiał z siłą ponad 150 km/godz, porywach 170. W domu tylko dzieci i my, kobiety. Bałyśmy się spania na piętrze pod  stromym dachem. Ściągnęłyśmy pościel na parter i rozłożyłyśmy  materac, przy materacu w jednym pokoju. Nocą słyszałyśmy dudnienie wichru jakby przejeżdżały dziesiątki pociągów. Opowiedziałam o tym nazajutrz Bliskim w Polsce. Nikt nam nie współczuł. To trzeba samemu przeżyć....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania